[O trójce braci Ruudów z Norwegii, z których każdy został mistrzem świata w skokach narciarskich] fragment książki „Opowieści z dwóch desek”.

Tak doskonałe wyczucie stylu, fizyczna sprawność i wyćwiczenie Ruudów miały swoje korzenie w okolicach Kongsbergu. Jeszcze przed narodzinami najstarszego z tercetu przyszłych mistrzów świata ich ojciec zakupił niewielki domek z bali drewnianych w Gamlegrendåsen. Spora rodzina przebywała tam każdego lata, a kiedy rodzeństwo już podrosło, przerobiło ją na centrum treningowe, może nawet najnowocześniejsze w całym narciarskim świecie. W drugiej połowie lat 30. powstało tam boisko do piłki nożnej, kort tenisowy, bieżnia do lekkiej atletyki, basen o głębokości 3,5 metra, zrobiony z przepływającego obok potoku, i wieża do skoków do wody. Do tego dochodziły szlaki górskie gęsto okalające okolicę wioski. Tu bracia, wraz ze sporą grupą innych reprezentantów Norwegii, szlifowali swoje umiejętności.

Dzień na takim obozie zaczynał się od przebieżki, kąpieli i sprzątania obozu. Potem następowały gimnastyka oraz akrobatyka, tenis i piłka nożna. Sigmund Ruud uzasadniał, że tenis był potrzebny do wytrenowania szybkości. W tenisie każdy musiał rozegrać siedem setów. Piłkę nożną ćwiczyli natomiast w drużynach po trzech lub czterech graczy. Obowiązkowo zawodnicy występowali zaś w tenisówkach, a w późniejszych latach nawet o gołych stopach, tak aby wzmocnić stawy skokowe. „Graliśmy zupełnie wolno i często wbrew przepisom, ale zyskiwaliśmy wytrzymałość, bez której skoczek nie może się obejść” – opowiadał najstarszy z tercetu. Po meczach każdy musiał obronić i strzelić po pięć rzutów karnych wszystkim kolegom.

Mierzyli się też bardzo często w lekkiej atletyce. Szczególnie ćwiczenia skokowe, imitujące już tak bliską zimową rywalizację na skoczni, cieszyły się dużym powodzeniem. W skoku wzwyż z trampoliny osiągali oni wysokość nawet do 220 centymetrów. Bardzo dużo uwagi poświęcano też saltom, trenując umiejętność panowania nad ciałem w powietrzu. A siła odbicia? I na to znajdował się sposób. Skoczek stawał na jednym końcu huśtawki i oczekiwał, aż kolega wskoczy na przeciwny kraniec deski. W odpowiednim momencie, gdy uzyskiwał wybicie, wyskakiwał w górę. „Skoczek przygotowując się do salta musi przede wszystkim zwrócić uwagę na nogi swego kolegi skaczącego w dół. (…) Przedwczesne lub też późne odbicie kończy się oczywiście fiaskiem, tak samo jak to ma miejsce na progu skoczni. Instynkt w tym wypadku odgrywa decydującą rolę” – pisał Ruud. Skoki oddawano też z siedmiometrowej wieży do wody. Zawodnicy tu jednak nie wybijali się wzwyż, ale w przód. Dopiero w momencie, gdy zaczynali opadać w dół, zmieniali ułożenie korpusu, imitując wychylenie skoku narciarskiego. W letnich warunkach zawodów starali się więc możliwie najdokładniej odwzorować zimowe skoki.

Sigmund Ruud zestaw ćwiczeń złożony ze skoków w dal, wzwyż, piłki nożnej, tenisa i biegu z przeszkodami nazywał „pięciobojem”. Zawodnicy musieli w ich trakcie na przykład skoczyć do wody w dal, przepłynąć odpowiedni dystans, pobiec na trampolinę, wykonać salto i pobiec do stolika, gdzie… znajdowały się długie na 1,5 metra i szerokie na 1 centymetr paski papieru. Trzeba było je przeciąć wzdłuż. „Wyglądające na bardzo śmieszne to ćwiczenie miało na celu skoncentrowanie uwagi we właściwym momencie” – komentował najstarszy z trójki braci.

Powyższy fragment pochodzi z książki “Opowieści z dwóch desek” autorstwa Wojciecha Bajaka. Radio GOL objęło nad nią patronat medialny. Z tego również powodu dla naszych czytelników mamy specjalny kod rabatowy “GOL” ze zniżką 40%! Serdecznie zachęcamy do jej nabycia oraz zapoznania się z pełną treścią publikacji.

ZOBACZ TAKŻE: FRAGMENT ROZDZIAŁU „KARA ZA BUKA”

UDOSTĘPNIJ
Kamila Helwak
Studentka Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na UWM w Olsztynie.