Siatkarska PlusLiga przez wiele poprzednich lat zdobyła renomę i jest rozpoznawalna przez niejednego kibica sportu. Na hasło „liga mistrzów świata” rozgrywki od razu kojarzą się z daną dyscypliną. Jednak w niedawno zakończonym sezonie ligę, o której mowa, mocno zweryfikowały niespodziewane zawirowania.

Problem pierwszy: Stocznia Szczecin

Przed sezonem wiele wskazywało na to, że nowym gigantem na siatkarskich parkietach będzie Stocznia Szczecin. Klub postanowił zatrudnić kilka gwiazd światowego formatu jak chociażby mistrza świata Bartosza Kurka. Oprócz niego do województwa zachodniopomorskiego trafili między innymi dwaj Bułgarzy Kazyisky i Penchev, znany wszystkim Łukasz Żygadło czy syn renomowanego trenera – Nicolas Hoag. Na tych wzmocnieniach w zasadzie się skończyło. W Szczecinie bardzo szybko, bo raptem po kilku tygodniach, zabrakło pieniędzy, które obiecywano wspominanemu gwiazdozbiorowi.

Jako pierwsi informację o deficycie gotówki na koncie Stoczni podali na kanale „Prawda Siatki” Jerzy Mielewski oraz Marcin Lepa z Polsatu Sport. Znane powiedzenie, że „winny się tłumaczy” idealnie pasuje do zaistniałej sytuacji, bowiem klub bardzo szybko wydał oświadczenie, z którego wynikało tyle, co nic. Przesłanie było mniej więcej takie: niby dementujemy, ale nie do końca. W zasadzie nie miało ono żadnego znaczenia, bo już kilkanaście dni później rozwiązywano kontrakty z kolejnymi siatkarzami, a jeszcze przed półmetkiem rundy zasadniczej wycofano Stocznię Szczecin z rozgrywek.

Cała sytuacja odbiła się szerokim echem w świecie siatkarskim – wszak mowa o niecodziennej sytuacji, która zdarzyła się w „lidze mistrzów świata”. Warto zadać sobie jednak pytanie, jak doszło do tego, że ktoś pozwolił, by Stocznia w ogóle przystąpiła do rozgrywek? Nie jest tajemnicą, że klub ze Szczecina przed sezonem chciał u siebie widzieć także Andrzeja Wronę. Środkowy Onico Warszawa po całym tym zdarzeniu przyznał, że od swojego agenta wiedział, że duże pieniądze w Szczecinie to mocno wątpliwa sprawa. Co więcej, niepewne od początku było to, że Stocznia będzie dysponować jakąkolwiek kasą. Tak na dobrą sprawę okazuje się, że dało się wybadać całą sytuację i do tej pory trudno zrozumieć, jak to się stało, że PZPS, Polska Liga Siatkówki i wszystkie tym podobne organy dopuściły Stocznię do rozgrywek.

Niestety fakty są takie, że o krok od bankructwa był także Chemik Bydgoszcz. Klub, który co dwa sezony zmienia nazwę notuje regularny zjazd i to nie tylko na polu sportowym. Tylko cud spowodował, że ekipa Jakuba Bednaruka dograła sezon do końca. To jednak nie koniec wątpliwości, ponieważ wiele wskazuje na to, że kłopoty nie opuściły Chemika i w nowym sezonie – o ile w nim wystąpi – przejmie rolę MKSu Będzin, czyli czerwonej latarni.

Problem drugi: Wymiana trenerów

Nie minęło wiele czasu od wspomnianej historii Stoczni, a wybuchła druga afera, tym razem związana z trenerami. W roli głównej wystąpił były selekcjoner reprezentacji Polski, Ferdinando De Giorgi. Szkoleniowiec Jastrzębskiego Węgla w środku sezonu otrzymał lukratywną propozycję od włoskiego giganta, Cucine Lube Civitanova i postawił sprawę jasno: pakuję się, wyjeżdżam do Włoch i porzucam plan w postaci budowania Jastrzębskiego Węgla. Włodarze mieli spory problem, ponieważ nie dość, że przecież kontrakt z trenerem był ważny, to w dodatku pod niego budowali wszystko. O tym, jak dużą władzę w górniczym klubie miała osoba szkoleniowca, świadczył spektakularny transfer Dawida Konarskiego zza granicy na specjalne życzenie De Giorgiego.

Ostatecznie Włoch odszedł z Jastrzębia i wrócił do ojczyzny po czym… Jastrzębski Węgiel zatrudnił szkoleniowca pracującego w Indykpolu Olsztyn Roberto Santilliego. Oba kluby wydały wspólne oświadczenie, jak gdyby nigdy nic, że Włoch, ot tak, z dnia na dzień, przenosi się na Górny Śląsk i to jeszcze w przyjacielskiej atmosferze. Tymczasem w Olsztynie zameldował się Michał Mieszko Gogol, który kilka tygodni wcześniej zakończył pracę w wycofanej z ligi Stoczni Szczecin.

Nad tym, czy zaistniała sytuacja jest zdrowa, należy się zastanowić. Tutaj warto zwrócić uwagę na przepisy z piłkarskiej Ekstraklasy. Trener nie może poprowadzić dwóch drużyn z tej samej klasy rozgrywkowej w przeciągu jednej rundy. I jest to jak najbardziej normalne. Tymczasem kibic, który ogląda mecze, ale nie śledzi informacji pozaboiskowych wnikliwie, raz widzi Santilliego w dresie AZSu Olsztyn, a kilka dni później ten dżentelmen zasiada już na ławce Jastrzębskiego Węgla. Jeżeli przyjmiemy, że ten sam widz zdążył obejrzeć spotkania Stoczni zanim ta się wykoleiła, to mógł ujrzeć trenera Gogola, który jest zmuszony wystawiać Marcina Wikę w pierwszym składzie. Raptem za parę tygodni ogląda spotkanie w Hali Urania, gdzie ten sam Gogol podczas przerwy daje wskazówki temu samemu Wice, tylko już w innych barwach z akademickim herbem na piersi. Delikatnie rzecz ujmując, można się pogubić kto jest kim i gdzie.

Problem trzeci: Puchar Polski

Przypadek rozgrywek o Puchar Polski ciągnie się w polskiej siatkówce już od dawna, natomiast w minionej kampanii doszło do sytuacji bez precedensu. Kolega, który oglądał ze mną finałowy mecz o to trofeum, ale nieinteresujący się na co dzień siatkówką, zapytał kto broni Pucharu Polski zdobytego przed rokiem. Chodziło oczywiście o Trefl Gdańsk, ale kiedy uświadomiłem mu, że gdańszczanie nie mieli nawet szansy na obronę trofeum był lekko zszokowany. Tak jest, drużyna z Trójmiasta nawet NIE PRZYSTĄPIŁA do tych rozgrywek i wynikało to z regulaminu, który zakłada, że w turnieju o Puchar Polski bierze udział wyłącznie pierwsza szóstka tabeli ligowej na półmetku sezonu. A więc pozostałe osiem drużyn w ogóle nie ma szans na wywalczenie tytułu. Totalny absurd.

Jako, że wspomniany Trefl po połowie sezonu zasadniczego był poniżej szóstej lokaty nie wziął udziału w Pucharze Polski. Zatem zabrano możliwość obrony przez niego trofeum. Sytuacja niespotykana. Argument, że podopieczni Andrei Anastasiego mogli być we wspomnianym TOP6 ligowej hierarchii jest najgłupszym, jakiego można użyć. Co mają rozgrywki ligowe do pucharu kraju? Jaki związek ma jedno z drugim? Przecież Puchar Polski w żaden sposób nie powinien być powiązany z tym, co dana drużyna osiąga w lidze. W ten sposób zabiera się szanse aż ośmiu drużynom do zdobycia trofeum i nie mają one szans nawet POWALCZYĆ o jego zdobycie i odpaść sportowo.

Żeby tego było mało, z niższych lig do ćwierćfinałów wpuszcza się ledwie dwie drużyny. Czyli wszystkie ekipy z lig poniżej elity grają o to, by dwie znalazły się w ćwierćfinałach, w których udział bierze pierwsza szóstka na półmetku fazy zasadniczej najwyższej klasy rozgrywkowej. Pomieszanie z poplątaniem dla człowieka, który na co dzień nie interesuje się wnikliwie siatkówką. Tymczasem prezes PLS – Paweł Zagumny w magazynie „7 Strefa” zapowiedział, że od nowego sezonu widzi rozwiązanie w postaci utworzenia… Pucharu Polski 1. Ligi. Tak. Pucharu Polski 1. Ligi. To nie żart. Zatem można założyć, że normalnych rozgrywek o krajowy puchar w polskiej siatkówce się po prostu nie doczekamy.

Problem czwarty: Transfer medyczny

Luty i marzec były dość spokojnymi miesiącami i gdy wszystko wskazywało na to, że liga spokojnie dobrnie do końca, wybuchł kolejny problem. Zacznijmy od wyjaśnień czym jest transfer medyczny, chociaż podejrzewam, że znaczna większość doskonale orientuje się w definicji. Jeżeli kontuzja wykluczy podstawowego zawodnika w trakcie sezonu, to klub ma prawo dokonać transferu. Z takiej możliwości tuż przed półfinałowymi meczami play-off postanowiła skorzystać Onico Warszawa. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że klub ze stolicy, po tym jak wysypał mu się Bartosz Kurek i Bartosz Kwolek, zdecydował się na ściągnięcie Macieja Muzaja. Wyżej wspominany rozegrał CAŁY sezon PlusLigi w Treflu Gdańsk, który zająwszy dziewiąte miejsce, zakończył rozgrywki kilkanaście dni wcześniej. Umowę trwającą formalnie do 30 maja z klubem z Trójmiasta zerwał i dołączył do Onico.

Pozwólmy sobie znowu nawiązać do piłkarskiej Ekstraklasy. Wyobraźmy sobie, że na decydujące mecze, na przykład Lechia Gdańsk wobec kontuzji Flavio Paixao bierze, ot, chociażby Christiana Gytkjaera z Lecha Poznań. Scenariusz czysto abstrakcyjny, ale przepis transferu medycznego w PlusLidze i jego niejasność totalnie obnażyła ligę na tyle, że ta naprawdę w tym momencie nie przypominała profesjonalnej. Okazuje się, że klub może dokonać roszad personalnych na ostatnie sześć spotkań i to jeszcze sprawdzać gracza z zespołu, z którym rywalizował w tej samej klasie rozgrywkowej. Po czym, gdy rozegra się całe play-off trwające sześć meczów, pożegnać zawodnika.

Dokąd zmierzamy?

W jakim kierunku zatem podąża PlusLiga? Sezon, który nie tak dawno się zakończył mocno nadszarpnął produktem, jakim jest siatkówka w Polsce. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że każdej ze wspominanych historii można było zapobiec. Niektóre ważne osoby związane z Polską Ligą Siatkówki przez całą kampanię grały dobrą miną do złej gry, udawały, że bez względu na wszystko, to nasze rozgrywki są cacy. Owszem, są emocjonujące, ale nie są w stu procentach zdrowe. W przyszłości nie można dopuścić do tego, by kluby wycofywały się po dwóch miesiącach, by trenerzy w odstępie tygodnia wymienili się trzema klubami a zawodnik grał pełny sezon w zespole X, by potem walczyć o medale w drużynie Y. Wypadałoby także dać możliwość obrony trofeum Pucharu Polski ekipie, która zgarnęła je rok wcześniej, a najlepiej dać taką szasnę wszystkim. To, że jest to sezon do przemyśleń nie ulega wątpliwości, jednak liczymy, że zamiast słów będziemy świadkami jakichkolwiek ruchów, bo cały czas mowa o produkcie, który ma niesamowity potencjał. Niemniej potrzebuje nieco więcej normalności, a nie tylko ciągłym jechaniu na haśle „liga mistrzów świata”.

Autor: Bartłomiej Płonka

UDOSTĘPNIJ
Radio GOL
Jedyne takie sportowe radio internetowe. RadioGOL.pl jako pierwsze w Polsce oferuje profesjonalną współpracę z klubami sportowymi, dla których prowadzone są regularne relacje NA ŻYWO. Ponadto serwis oferuje artykuły, transmisje, komentarze i analizy profesjonalnych ekspertów, specjalizujących się w szerokim wachlarzu dyscyplin sportowych.