Dieter, Uli, a teraz Sebastian – kolejny przedstawiciel rodu Hoenessów zamierza namieszać w niemieckim futbolu. Najmłodszy z nich – Sebastian, został w lipcu mistrzem 3. Ligi niemieckiej z rezerwami Bayernu Monachium, które rok wcześniej awansowały do niej i miały bić się o utrzymanie! W sierpniu objął posadę trenera Hoffenheim. Kim jest i dlaczego o sukcesie, który ma wpisany w DNA, musiał przekonać cały świat, a nawet własną rodzinę?

PRESJA NAZWISKA
Ja chcę być po prostu Sebastianem. Ale wiem, że moje nazwisko budzi emocje.”

Nie jest łatwo funkcjonować w świecie sportu z dużym nazwiskiem. Fakt, może być ono momentami pomocne, zwłaszcza na początku drogi, bo będąc spokrewnionym ze znanym sportowcem lub działaczem, zaczynasz z „pole position”, dlatego znacznie łatwiej jest przedrzeć się na lepsze stanowisko. Jednak najczęściej owe pokrewieństwo jest przekleństwem. Szczególnie kiedy, tak jak w przypadku Sebastiana Hoenessa, w rodzinie ma się dwie postaci, które w niemieckim futbolu znaczą bardzo dużo. Jego ojciec, Dieter, ma rozegranych prawie 300 spotkań w Bundeslidze, a wujek Uli jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w świecie sportu. Takie więzy rodzinne wiążą się z dodatkową presją, komentarzami, że w określonym miejscu znalazłeś się tylko ze względu na nazwisko, a nie na umiejętności, które posiadasz. Trzeba liczyć się z tym, że dopóki nie osiągnie się sukcesu, dopóty będzie trzeba udowadniać wszystkim, że znasz się na tym, co robisz.

(NIE)PIŁKARZ

Mniej więcej tak wyglądała dotychczasowa kariera Sebastiana Hoenessa. Od małego. Jako dzieciak został sprowadzony przez swojego ojca, Dietera, do akademii VfB Stuttgart. Już wtedy spotkał się z uwagami, że gdyby nie to, że jego tata jest trenerem „Die Schwaben”, nigdy nie trafiłby do jednej z najbardziej szanowanych szkółek piłkarskich w Niemczech. W tym przypadku opinie te były jak najbardziej trafne, bo Sebastian nie był wybitnym talentem. O ile w ogóle można go nazwać talentem. Do jednego z największych niemieckich klubów trafił wyłącznie dlatego, że był synem napastnika, który w Bundeslidze strzelił łącznie 127 goli dla Stuttgartu i Bayernu.

Sebastian Hoeness w Bundeslidze nigdy nie zadebiutował. Najwięcej spotkań ma zagranych dla rezerw Herthy, do której sprowadził go, a jakże, jego ojciec. Wystąpił także w kilku spotkaniach drugiej drużyny Hoffenheim, a nawet w pierwszym zespole klubu z Sinsheim, którego teraz jest trenerem. Tylko obecna ekipa z tamtą sprzed 14 lat ma wspólnego tyle, co Andrzej Duda z dobrą znajomością języka angielskiego. Hoffenheim reprezentuje aktualnie Niemcy na arenie międzynarodowej, a wtedy grało na trzecim szczeblu i rywalizowało na przykład z rezerwami Bayernu, z którymi kilka lat później Hoeness sięgnął po mistrzostwo 3. Ligi. Piłkarską karierę zakończył w 2010 roku, w wieku 28. lat.

ZAWÓD – TRENER

Powiedzmy sobie szczerze – zawodnikiem był słabym. Jakim jest trenerem? Dobrym. Jakim może być? Znakomitym. Ale zacznijmy od początku. Rok po zawieszeniu butów na kołku rozpoczął pracę z młodzieżą, zostając trenerem stołecznej Herthy 03 Zehlendorf U19. Po dwóch latach trafił do Lipska i trenował piłkarzy U17. Do Saksonii sprowadził go Ralf Rangnick, który był trenerem Hoenessa, gdy ten grał w Hoffenheim. Umiejętnościami piłkarskimi nie przekonywał, ale zaimponował mu inteligencją, dlatego uważał, że praca trenera będzie zajęciem, w którym mógłby się dobrze odnajdywać. Sam Hoeness nie do końca był przekonany, że się do tego zawodu nadaje, ale po kilku stażach u znanych trenerów stwierdził, że jednak to jest to.

HISTORYCZNY SUKCES

W 2017 roku Sebastian Hoeness został zwerbowany przez swojego stryja, Uliego, do Bayernu. Tutaj sytuacja wyglądała już znacznie inaczej niż z Dieterem, który ciągnął swojego syna za sobą wszędzie gdzie tylko to możliwe. Pomysłodawcą zatrudnienia obiecującego szkoleniowca w Monachium był Hermann Gerland, czyli osoba odpowiedzialna za szkolenie młodzieży. Uli Hoeness był przeciwny kandydaturze swojego bratanka. Mimo wszystko uległ swojemu współpracownikowi.

Uległ i żałować nie może, chociaż początki bywały trudne, ale Uli Hoeness doskonale o tym wiedział. Od pierwszego dnia w klubie kibice powątpiewali w kompetencje nowego trenera zespołu U19. Na trybunach pojawiały się liczne transparenty, okrzyki kibiców oraz wpisy w mediach społecznościowych. Wszystko sprowadzało się do jednego wniosku – wielkie nazwisko nie sprawi, że będziesz dobrym trenerem.

Opiekunem piłkarzy do lat 19. był przez dwa lata. Potem zajął się pracą z zawodnikami drugiego zespołu. Rezerwy Bayernu awansowały bowiem pierwszy raz od ośmiu lat do 3. Ligi. Uznawano to za bardzo duże osiągnięcie, ponieważ Bayern był jedynym wówczas klubem w Niemczech, którego rezerwy zaczęły występować na trzecim poziomie rozgrywkowym. Spodziewano się, że będzie to bardzo trudny sezon, a zajęcie bezpiecznego miejsca na koniec będzie wyzwaniem. Początek rozgrywek faktycznie wskazywał na to, że będzie trudno, bowiem do grudnia zdobyli oni zaledwie 23 punkty. Runda wiosenna to już całkowicie inna rzeczywistość. To był koncert jednego zespołu. Piłkarze z Hoenessem u steru zdobyli aż 42 punkty. W 33. kolejce wskoczyli na fotel lidera i nie zeszli z niego aż do końca. Ekipa, która miała walczyć o utrzymanie, rok po awansie została mistrzem 3. Ligi. Niestety przepisy w Niemczech są takie, że rezerwy mogą występować maksymalnie na trzecim poziomie, dlatego drugi zespół „Die Roten” nie mógł awansować poziom wyżej. Ale liczy się to, co w gablocie.

NOWA GENERACJA

W Niemczech nie są obojętni na nowych menadżerów. Mało tego, są oni bardzo pożądani. Po naszej zachodniej granicy od kilku lat panuje moda na młodych trenerów. Im młodszy, tym lepiej. Nie podoba się to szkoleniowcom, którzy przy piłce pracują przez wiele lat i w swoim CV mają całą gamę drużyn. Przykładem może być Dieter Hecking, który sezon 18/19, wraz z prowadzoną przez niego Borussią Monchengladbach, ukończył na 5. miejscu. Został zwolniony na rzecz 42-letniego wówczas Marco Rose. Austriak do tej pory pracuje na Borussia Park, natomiast Hecking nie mógł znaleźć zatrudnienia i obecnie pełni funkcję kierownika sportowego w drugoligowej Norymberdze.

Jeśli chodzi o średni wiek trenerów, Bundesliga nie ma sobie równych. Przeciętny trener niemieckiego zespołu ma 48 lat. To najniższy wynik w TOP 5 ligach Europy (LaLiga – 50 lat, Serie A – 50 lat, Premier League – 52 lata, Ligue 1 – 53 lata). Prekursorem tego trendu jest Julian Nagelsmann, który trenerem Hoffenheim został, mając 28 lat. Przetarł szlak innym nowicjuszom, a prezesom klubów pokazał, że nie trzeba mieć siwych włosów, by zyskać autorytet w szatni i osiągnąć sukces.

WEJŚCIE Z BUTA DO HOFFENHEIM

Dlatego po udanym sezonie włodarze Hoffenheim nie mieli obaw przed zatrudnieniem niedoświadczonego Sebastiana Hoenessa, ponieważ Niemiec może być kontynuacją filozofii, którą rozpoczął w Sinsheim siedem lat temu Nagelsmann. Ale oprócz wieku, zapewne nie mniejsze znaczenie miało to, w jaki sposób grają zespoły prowadzone przez Hoenessa. A ich styl gry idealnie wpisuje się w to, czego oczekują sternicy „Wieśniaków”. Ofensywny, szybki, gwarantujący wiele goli futbol – tak w ostatnich latach kojarzony jest zespół Hoffenheim. I to wszystko jest w stanie zapewnić 38-latek.

Wejście do zespołu ma imponujące. W pierwszych dwóch kolejkach piłkarze z południa Niemiec zdobyli 6 punktów, pokonując w drugiej kolejce Bayern Monachium, który musiał uznać wyższość rywali po raz pierwszy od grudnia ubiegłego roku, kiedy to zostali pokonani przez Borussię Monchengladbach. Mecz ten zakończył imponującą serię Bawarczyków – 21. meczów bez porażki w Bundeslidze. A Hoffenheim, dzięki tej wygranej, znalazło się na szczycie tabeli niemieckiej ekstraklasy pierwszy raz od 2014 roku.

Hoeness jest z pewnością jedną z najbardziej fascynujących postaci tego sezonu Bundesligi. Warto się przyglądać jego poczynaniom, śledzić wyniki meczów Hoffenheim i – co najważniejsze – oglądać, bo z pewnością na nudę nie będziemy mogli narzekać.

Autor: Patryk Stysiński

UDOSTĘPNIJ
Arkadiusz Bogucki
Miłośnik piłki, zwłaszcza tej we Włoskim wydaniu. Redaktor również na portalu SerieAPolonia.pl. Poza piłką nożną zafascynowany literaturą grozy, w szczególności twórczością Stephena Kinga oraz H.P. Lovercrafta.