Kojarzycie te obrazki z piłkarskich boisk, kiedy to wybitny drybler tak potrafi zakręcić obrońcą, że temu niemalże nogi wkręcają się w murawę? Biedny defensor bezwładnie musi przyglądać się, jak atakujący zawodnik wymierza karę. I tak dziś nie w murawę, a w śnieg został wkręcony Stefan Horngacher przez Alexandra Stoeckla.

Wojciech Młynarski w „Balladzie o tych co się za pewnie poczuli” śpiewał niegdyś:

„I choć wspaniały był start

Nim koniec uwieńczy dzieło,

Może zamienić się w marny żart

Co się tak pięknie zaczęło”

Oczywiście odchodzące właśnie do historii mistrzostwa świata w lotach nie są marnym żartem dla Niemców, a raczej imprezą zakończoną wielkim sukcesem. Mam jednak nieodparte wrażanie, że szkoleniowiec naszych zachodnich sąsiadów poczuł się za pewnie. Niemcy mogli skończyć tę imprezę jako triumfatorzy absolutni, a tak kończą na niemal remis z Norwegią. A wszystko to przez pokerową zagrywkę trenera Skandynawów. Przed decydującą próbą Graneruda obniżył on belkę o dwa stopnie. Zagrał „va banque”, ale wczorajszy srebrny medalista zrobił, to co do niego należało i skokiem na 234,5 metra postawił Niemców pod ścianą. Ekipa naszych zachodnich sąsiadów pomimo 14,6 punktu przewagi przed ostatnim skokiem również zaryzykowała. A może lekko spanikowała? Horngacher puścił będącego w niebywałej formie Geigera także z obniżonej belki. Ten jednak skoczył o dziesięć metrów krócej od swojego poprzednika. Natomiast w myśl zasady, wedle której skoczek otrzymuje bonifikatę za obniżony przez trenera rozbieg tylko po skoku na minimum 95% odległości, jaką wynosi punkt HS, Niemcy przerżnęli konkurs o 19,2 punktu z Norwegią. Tak, przerżnęli, bo mieli taki zapas, że wystarczyło zrobić swoje bez kombinacji. Bez kombinacji, w które mistrzowsko wmanewrował Horngachera Stoeckl.

Skoro jednak już wspomnieliśmy Wojciecha Młynarskiego, to pozwolę sobie tego mistrza pióra przywołać po raz drugi. Śpiewał on bowiem kiedyś:

„Róbmy swoje!

Póki jeszcze ciut się chce,

Skromniutko, ot, na własną miarkę

(…)

Róbmy swoje!

Może to coś da, kto wie?”

Sierpień 2018, Hakuba. Podczas słabo obsadzonego konkursu Letniej Grand Prix Andrzej Stękała zajmuje 36. lokatę. Jedno miejsce niżej znalazł się wówczas Krzysztof Biegun. Pozwolę sobie dodać, że jest to jednocześnie przedostatnia i ostatnia lokata podczas tamtych zawodów. Drugiego dnia rywalizacji jest tylko ciut lepiej. Między zawodnikami jest natomiast niecały rok różnicy, jeśli chodzi o wiek. Jeden z nich postanowił robić swoje i w 2 lata później odbiera medal imprezy rangi mistrzostw świata. Drugi natomiast porzucił chwilę później narty i zasiadł w telewizyjnym studio. Proszę nie odbierać tego tekstu jako zarzut wobec Krzysztofa. Nie znam na tyle jego sytuacji, by go osądzać i wyrokować, czy jest winny zgaśnięcia swojego talentu. Proszę jednak powyższy tekst odebrać jako pochwałę dla Andrzeja Stękały. Bez talentu nie ma zwycięstw. Bez ciężkiej pracy nie ma natomiast długich karier z tymi zwycięstwami. 

UDOSTĘPNIJ