Rozgrzały się nam te nasze twittery wczorajszego wieczoru. Oto bowiem gruchnęła wiadomość, że Superliga nie jest już kwestią lat, a godzin. Dla niejednego kibica futbolu świat zatrząsł się w posadach. Oto rachunek ekonomiczny jest na ostatecznym kierunku do rozwiązania ducha sportu, którym żywiliśmy się od dziecka.

I tak ma rację każdy, kto podniesie argument, że przecież UEFA oraz FIFA utrzymują od lat obecny stan rzeczy głównie ze względu dla własnych zysków. Mimo to mam poczucie, że obie te organizacje zachowywały resztki tego, co trywialnie nazywamy ideą, czy duchem sportu. Dzięki temu kibice oraz kluby żyły w niepisanym pakcie. Kluby udają, że chodzi o coś więcej niż bilans zysków na koncie, a my kibice udajemy, że tego nie widzimy.

Przyczyn tego stanu rzeczy trzeba szukać dziesiątki lat wstecz, kiedy to zawodowstwo w futbolu rozrastało się, a czego naocznym dowodem były kolejne rekordowe pensje zawodników, kontrakty sponsorskie, czy telewizyjne. Bez mrugnięcia okiem, a nierzadko z przyklaskiem wpuszczaliśmy środki najpierw z Zatoki Perskiej, potem z Chin. Pecunia non olet. Czas sobie zrobić własny rachunek sumienia, czy sami swoimi wyborami nie pchnęliśmy klubów do pomysłu Superligi.

Po tak dokonanym rachunku sumienia pozwolę sobie jednak napisać swoje nic nieznaczące zdanie na temat klubów, które pakt Superligi zawiązują:

 „Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić Wasze postępowanie”

Nie da się bowiem inaczej opisać ludzi, którzy tak bezczelnie i cynicznie oznajmili, że sprowadzają mnie do sakiewki pieniędzy. Bohdan Tomaszewski wskazał kiedyś zagrożenie, że sport pozbawiony całej swojej idei niechybnie musi stać się cyrkiem. I trzymam się tego, jak pijany płotu i naiwnie wierzę, że chodzi o cokolwiek więcej w tym wszystkim. Żeby nie było zbyt patetycznie i wzniośle, to napiszę prościej. Wierzę, że kompromis, w którym trwaliśmy, czyli  lig narodowych i europejskich pucharów pod egidą UEFA to było to, na co pozwalałem się nabierać i chcę nabierać się dalej. Chcę Gran Derbi traktować jako święto, do którego dochodzi raz na jakiś czas. Chcę, aby banda amatorów z niższej ligi mogła rzucić wyzwanie potentatowi w krajowym pucharze. Chcę, aby pojedynki między gigantami miały swój smaczek, ze względu na to, że walczą o trofea ze stuletnią tradycją.

Chowam jednak właśnie te moje pobożne życzenia do kieszeni, bo wiem, jak jest. Jeśli wielcy tej piłki chcą iść w stronę zupełnej komercjalizacji, to proszę, łaski bez. Tylko proszę, nie klękajcie już z tytułu „Black Lives Matter”, czy innych tego typu szopek. Kiedy bowiem jednocześnie jesteście na usługach szejków i chińskich bandytów, to jest to po prostu niesmaczne. To moje ostatnie życzenie i idźmy w swoją stronę.

Obejrzę jednak zbliżające się Euro, czy kolejne Mistrzostwa Świata, nawet bez najwybitniejszych kopaczy. Bo stokroć bardziej rozgrzewać mnie będzie pojedynek reprezentacji Słowacji z reprezentacją Polski, niż wielkiego klubu X, przeciwko wielkiemu klubowi Y. Pozostanę przy emocjach, które spajały nas jako społeczeństwo.  A może, pozwolę sobie jeszcze raz naiwnie uwierzyć, że może ten ruch spowoduje, iż MKOL postanowi stanąć w kontrze? W ogromie niedostatku czystych wrażeń sportowych idea olimpijska, gdzie mamy bobsleistów z Jamajki, narciarzy z Togo, stanie się mocniejsza niż kiedykolwiek bowiem pozbawiona konkurencji?

UDOSTĘPNIJ