Zaufanie. Rzecz krucha w życiu, rzecz potrzebna w relacjach pomiędzy sportowcem a dziennikarzem, rzecz potrzebna między sportowcem a kibicem. Jak tu jednak dziś jeden drugiemu ma wierzyć? Nadeszły okrutne czasy marketingowych haseł.

Porozmawiajmy o zaufaniu. Co zaufanie buduje? Cóż, w wielu przypadkach jest to kwestia zindywidualizowana. Jedno jednak pozostaje niezmienne – jest to proces rozciągnięty w czasie. Kiedy pojawia się ktoś nowy/coś nowego z pewnością potrzeba czasu, by się do tego przyzwyczaić. Ta nowa osoba lub też nowy obiekt musi wykazać się w sposób, który da nam pewność, poczucie swobody. Z czasem pewna granica naszej prywatności zaczyna się przed tą osobą lub przedmiotem przesuwać, dzielimy się coraz to intymniejszymi przeżyciami, ufamy. Jednak to zaufanie jest bardzo łatwo stracić. Czasem wystarczy rok, czasem miesiąc, a czasem jedna rozmowa.

Mam głupie poczucie, że widziałem już wszystko, że nic mnie nie zaskoczy. Każdy przecież sportowiec zmieniając barwy „od urodzenia marzył o tej ekipie i jest to dla niego spełnienie marzeń”. Taaaak, ten szczyt snów kończy się nieraz wraz z końcem sezonu, prawda Panie Holta? A Pan, Panie Ibrahimović? Żeby nie było – szanuję obu, bo sportowcami są znakomitymi i pomimo upływu lat z pewnego poziomu nie schodzą. Przez sportowców-wędrowniczków nie mogę jednak nikomu zaufać. Przepraszam, ale nie jest łatwo zdobyć moje zaufanie. Nie wierzę w wyświechtane hasełka, które są czystym marketingiem na potrzebę chwili. Taki się ten świat zrobił okrutny. „Kiedyś było lepiej” – mawiają nasi rodzice czy dziadkowie. Nie lubię zestawiać ich czasów z naszymi, bo bądź co bądź żyjemy w zupełnie innych realiach, ale jednego im zazdroszczę – wagi słowa. Dziś słowo znaczy coraz mniej, przyzwyczailiśmy się do korzystania z „okazji”. Najzabawniejsze jest to, że często karcimy tych, którzy postępują tak jak my. Sportowcy, którzy zmieniają klub dla wyższych zarobków niczym nie różnią się od typowego Kowalskiego (to nie o Tobie Mati!), który wybiera margarynę o dziesięć groszy tańszą niż tak na półce obok.

Jam Wilhelm z Nassau
z niemieckiej krwi;
wierny Ojczyźnie
pozostanę do śmierci.
Jam Książę Orański,
wolny i nieulękniony.
Królowi Hiszpanii
zawsze oddawałem cześć.

To słowa hymnu Holandii. W Polsce coś podobnego raczej by nie przeszło. „Gdzie cześć dla innego kraju?”. Tak, Niderlandowie mają spory dystans do słów – dane zdanie nie prześladuje autora aż do śmierci, co bardzo często spotykane jest w Polsce. Holendrzy potrafią się z mocnych słów śmiać, u nas jest to brane śmiertelnie poważnie. „To Panie Dziopa, jeśli nie pasuje, może czas na Holandię?” zapyta pewien czytelnik tudzież słuchacz. Takowych uspokajam – słowo jest dla mnie ważne! Łatwo mnie do siebie zrazić, łatwo nadszarpnąć moje zaufanie. Z drugiej strony łatwo też wybaczam, nie wytykam komuś danego hasła aż do śmierci. Chyba, że zmienia się ono każdego roku (casus zawodników, którzy co roku mówią o swojej nowej, „ukochanej” drużynie).

Osoby, które są obdarzone zaufaniem często czują to. To ogromna odpowiedzialność. Przynajmniej ja ją tak odczuwam. Nie można przecież zawieść drugiej osoby/swojego klubu/swojego fana. To poczucie pcha nas do dawania z siebie 300% normy. I to niezależnie od tego kim jesteśmy – sportowiec czy pismak – zaufanie to zaufanie. Linia sportowiec – dziennikarz jest bardzo krucha. Rzekłbym nawet, że jest nią najciężej zbudować i najłatwiej utracić. Bo wiecie – może być dziesięciu rzetelnych, godnych zaufania ludzi, ale jeśli znajdzie się pośród nich choć jeden clickbaitowiec-aferzysta, zaufanie wobec całej grupy szlag trafia. A szkoda, bo tworząc więź można często posiąść wiedzę cenniejszą niż to, na co może przymknęliśmy oko w danej chwili.

Czego chce każdy pismak? Wiedzy. Wiedzy, której nie posiadł nikt przed nim. Często jednak zatracamy się w tych poszukiwaniach. Może warto czasem przymknąć oko, ale zyskać przyjaciela? W przyszłości może coś takiego przecież zaprocentować – informacja od otoczenia zawodnika o transferze przed oficjalnym potwierdzeniem lub wieści zza kulis – to często dane poszukiwane, które można zdobyć poprzez stworzenie więzi.

I tu dochodzimy do mojej prywaty – zawsze chciałem być przyjacielem zawodnika. Ale nie takim, który klepie po plecach niezależnie od wyniku, tylko takim, który czasem przymknie oko na jakiś clickbaitowy, ale nieistotny sportowo wybryk, natomiast w przypadku słabszego startu bez ogródek wypomni to zawodnikowi. Oczywiście bez obopólnego focha. Jak do tego doprowadzić? Cóż… ruszać w teren, poznawać ludzi, dawać siebie, bo niczego więcej dać się nie da. Ruszam więc na nowo. Tym razem jednak już spoza Wrocławia. Do zobaczenia w trasie Polsko!

Mateusz Dziopa

FOT.fot. Róża Koźlikowska
UDOSTĘPNIJ
Avatar
Redaktor naczelny Radia Gol. Zakochany w żużlu, lubiący korfball, curling oraz whisky i kawę. Uwielbia ironię, sarkazm. Pisze także dla Przeglądu Sportowego, PoKredzie i Speedway Ekstraligi