Co weekend przeżuwamy istną kaszanę patrząc na ekstraklasowych kopaczy. Na szczęście wróciła ona – prawdziwa, istna kaszanka najlepszej jakości, czyli Liga Mistrzów.
Ruszyła Liga Mistrzów. Na ten dzień zawsze się czeka. Mam wrażenie, że pierwsza kolejka przyciąga zwykle największe wyniki oglądalności, a potem to wszystko się gdzieś rozłazi. Nie sugeruję broń Boże, że wyniki są złe, ale trochę gorsze niż na początku. Subiektywne odczucie. Tak czy inaczej jest co oglądać! Cieszy na pewno, że Polsat pokazuje wszystko co może, gorzej, że ogromna większość w „ukochanym” przez Polaków PPV. Oczywiście, sympatyczna stacja ze słoneczkiem w logo ma do tego pełne prawo, bo transmisje kosztują, więc jakiś zwrot odnotować trzeba. Ciekaw tylko jestem słupków z liczbą widzów z kanałów premium. To już jednak zmartwienie Pana Solorza.
Sportowo? Mecz Barcelony przegadaliśmy z red. Kwiatkowskim, Misztalem, Borciuchem i Szymczukiem przy piwie. Naprawdę, to spotkanie po prostu nie porwało – Katalończycy zrobili po prostu swoje i tylko szkoda, że przy stanie 1-0 PSV nie wykorzystało stuprocentowej sytuacji. Nieco więcej emocji było gdy zjawił się red. Kołsut, ale to nie jego przyjście a starcie Liverpoolu z PSG mogło się podobać. Mam wrażenie, że oglądam ekipy, które w tym sezonie niewiele osiągną. I choć narażam się teraz fanom The Reds, którzy mogą mi wytoczyć świętego Salaha, odpowiadam – obrona, misie. To, na co pozwalali defensorzy Kloppa napastnikom PSG wołało o pomstę do nieba. Owszem, triumf Anglików był zasłużony, jednakże było to spotkanie „przegrywów roku” jak to barwnie określiliśmy w naszym gronie.
Dużo działo się w środę. Muszę przyznać – miałem szczęście. Naczelny Ganiek stwierdził, iż skomentuję starcie Manchesteru City z Olympique Lyon. Nie zakładałem, że będzie aż tak ciekawie. Podejrzewam, że podobne odczucie mieli fani z błękitnej części Manchesteru. Lyon zagrał prawie tak jak za czasów mojego dzieciństwa – bez respektu dla rywala, ofensywnie, a gdy zdobył bezpieczną przewagę – nastawił się na kontry, z których miał okazję, by zwiększyć rozmiary triumfu. Natomiast podopieczni Pepa Guardioli bili głową w mur. Zamykali gości na ich połowie, ale niewiele z tego wynikało.
Dobrze, że najbardziej wyczekiwana, piłkarska kaszanka wróciła. Nudzić się nie będziemy, a sądząc po postawie niektórych ekip, faworyci do awansu wcale nie są tacy pewni swego.
PS. Pozdrawiam Pana magika z baru – fantastycznie umilił nam wieczór. Numer z papierosem – klasa.