GKS Tychy po raz czwarty w swojej historii został mistrzem Polski w hokeju na lodzie. Po raz pierwszy tyszanie obronili złoty tytuł i w końcu przełamali krakowskie fatum. Nigdy wcześniej bowiem nie pokonali w wielkim finale Polskiej Hokej Ligi Cracovii. Uczynili to w sezonie 2018/19, choć ich droga do korony bardziej przypominała tor z przeszkodami, niż gładką lodową taflę.

Pośród mistrzów

Zanim rozpoczęła się runda zasadnicza sezonu PHL tyszanie zadebiutowali w rozgrywkach hokejowej ligi mistrzów. Mistrzowie Polski przystąpili do rywalizacji jako kopciuszek z góry skazany na pożarcie. Nieśmiało na Stadionie Zimowym przebąkiwało się o jednej chociaż wygranej, która byłaby historycznym osiągnięciem polskiego hokeja. Wcześniej żaden zespół znad Wisły (czytaj: Cracovia) nie wygrał meczu na europejskich salonach hokeja na lodzie.

Trójkolorowi rozpoczęli od dwóch porażek na własnym lodzie. Najpierw z IFK Helsinki 3:5, a następnie ze szwedzką Skellefteą 1:8. Później  podopieczni Andreja Gusowa wybrali się na lekcje hokeja do Skandynawii. W Szwecji przegrali 2:6, a w kraju saun i jezior 1:2. 10 października udało im się zrealizować cel/marzenie (wybierz poprawne). W Tychach mistrzowie Polski ograli włoskie Bolzano 5:3 i nawet porażka w rewanżu nie pogorszyła ich nastrojów. Ponadto GKS został wyróżniony za zbudowany wokół LM marketing i atmosferę, jaka panowała podczas meczów w tyskiej hali. Zaś gol Michaela Cichego został wybranym najładniejszym trafieniem całej edycji Champions Hockey League.

Pucharowe rozczarowanie

Niezła postawa na arenie międzynarodowej przyćmiła na kilka tygodni formę drużyny w meczach PHL. Tyszanie grali w kratkę, a ich chimeryczność tłumaczono właśnie meczami w lidze mistrzów, podkreślając aspekty zarówno fizyczne, jak i psychologiczne. Z porażek z Polonią Bytom, Energą Toruń, czy Unią Oświęcim jeszcze nikt tragedii nie robił. Kiedy w grudniu spojrzało się jednak w tabelę, trzeba było zauważyć, że TAURON KH GKS Katowice odjechał Trójkolorowym solidnie, budując kilkunastopunktową przewagę.

Do tego doszło potknięcie w turnieju o Puchar Polski. Zorganizowana w Tychach rozgrywka rozbudziła w piwnym mieście apetyty na obronę trofeum. GKS zderzył się jednak z nowotarską ścianą już w półfinale. Hokeiści Podhala zbudowali na linii niebieskiej przed własną tercją niewidzialną, aczkolwiek do bólu skuteczną pleksę, która rozbijała każdy atak tyskiego zespołu. Bezzębny GKS przegrał z Szarotkami 0:3 i z nadziejami na puchar musiał się pożegnać.

Puchar Polski 2018/19

Sąsiedzi nie zwolnili

W nowym roku gra tyszan wyglądała już nieco lepiej. Przytrafiła im się, co prawda, dogrywka w Oświęcimiu, ale strata do rywala zza miedzy zaczęła gwałtownie topnieć. Ten, rozkojarzony sukcesem w Pucharze Kontynentalnym, na polskich taflach głupio tracił punkty. Przez moment wydawało się, że GKS może wyprzedzić Katowice w tabeli i zakończyć sezon zasadniczy na pierwszym miejscu. Taki scenariusz wybił wszystkim z głowy mecz 43. kolejki. W Satelicie TAURON wygrał z tyszanami 2:1, a wynik nie oddawał dominacji gospodarzy i stylu, w jakim pozbawili oni Trójkolorowych złudzeń o „jedynce” w play offie.

Nerwówka w ćwierćfinale

Do rundy pucharowej zawodnicy Andreja Gusowa przystąpili z drugiego miejsca w tabeli, co krzyżowało ich w ćwierćfinale z ekipą Automatyki Gdańsk. Pierwszy mecz (5:0 w Tychach) sugerował, że broniąca tytułu drużyna spacerkiem wejdzie do półfinału. Jakież było zdziwienie, kiedy GKS przegrał na własnym lodzie dwa kolejne spotkania i do Gdańska pojechał przy stanie 2:3? Z nożem na gardle najlepiej poradzili sobie Radosław Galant i John Murray. Ten pierwszy w osłabieniu dał tyszanom prowadzenie, a ten drugi był w bramce dla gdańszczan orzechem nie do zgryzienia. Przez 56,5 minuty w Olivii bramki nie padały i dopiero w końcówce GKS przypieczętował zwycięstwo. W decydującym meczu numer siedem też gradu goli nie było. Murray znów zachował czyste konto, a jego koledzy bramki zdobyli po dwóch grach w przewadze i wyszarpali awans do półfinału.

Męki i kaźnie w Nowym Targu

Jeśli ktoś sądził, że playoffową gehennę Tychy mają już za sobą, to Tomek Valtonen powiedział: „Potrzymajcie mi piwo”. Półfinałowe starcia GKS-u z Podhalem przejdą bez dwóch zdań do historii. Po pierwsze dlatego, że cztery z siedmiu spotkań kończyły się w dogrywkach. Po drugie, z powodu starcia numer sześć, które nie miało w sobie nic z logiki, czy racjonalności. Jeśli ktokolwiek mógłby wymyślić taki scenariusz dla tej rozgrywki, to musiałby to być umysł mający coś z Szekspira, Tolkiena, Pratchetta i Tarantino.

Śmierć kliniczna

Po 60 minutach szóstego meczu był remis 1:1. Zarządzono więc dogrywkę, która dla tyszan była… no właśnie. Horrorem, thrillerem, dramatem? Krzysztof Zapała dostał GKS Tychy na talerzu. Podano mu także odpowiednie sztućce, serwetę i wszystko potrzebne do konsumpcji. Stan rywalizacji wynosił 3:2 dla Podhala, do zwycięstwa Szarotki potrzebowały złotego gola, a popularny Kazek postanowił egzekwować przyznany jego drużynie rzut karny. Nie sposób opisać ten jęk zawodu w nowotarskiej hali, kiedy publika zawyła z rozpaczy, widząc odbijającego uderzenie Johna Murraya.

Tyszanie dostali drugie życie i przez trzy dogrywki namyślali się, co z nim zrobić. W czwartym dodatkowym rozdaniu sprawy w swoje ręce wziął maestro dogrywek Alex Szczechura. Jego gol sprawił, że do terminarza trafił mecz numer siedem, choć taki scenariusz nie miał prawa się zdarzyć.

Plaga kontuzji

Legenda głosi, że Andrej Gusow wcale nie miał problemów z nieprzycinanym (według tradycji play offów) zarostem. Ten miał wypadać Białorusinowi, który przy układaniu piątek na kolejne mecze wyszarpywał sobie liczne strąki. Rozpoczęło się od kontuzji Petera Novajovskiego w ćwierćfinale. Później w półfinałowym starciu wypadli Radosław Galant i Aleksandr Jeronau. Tomasowi Sykorze przytrafiło się przeziębienie, Michałowi Kotlorzowi zawieszenie na dwa mecze, a Adamowi Bagińskiemu uraz. Bywało, że Gusow miał do dyspozycji tylko pięciu defensorów, a kiedy w finale grać już mogli Galant i Jeronau, szkoleniowiec tyszan płakał ze szczęścia (to także legenda).

Ulubiony rywal

Koniec końców GKS Tychy awansował po raz szósty z rzędu do finału. Siódmy raz jego rywalem została Cracovia, która już w 2006 roku opatentowała ogrywanie Trójkolorowych w finałach. Robiła to także w latach 2008, 2009, 2011, 2016 i 2017. Pasy wygrywały zawsze, a często w okolicznościach niebywałych. W sezonie 18/19 solidnie wzmocniły się przed decydującą fazą rozgrywek, rozjechały JKH GKS Jastrzębie, pokonały mocny TAURON KH GKS Katowice i zamierzały zatrzymać się dopiero na czwartym zwycięstwie z Tychami.

Jasiu Murarz – penalty killer

Siódme finałowe starcie Tychów z Cracovią mogło rozpocząć się od mocnego uderzenia Pasów. Hokeiści Rudolfa Rohacka byli bliżsi niż bliscy wygrania premierowego meczu w Tychach. W dogrywce bowiem krążek znalazł się w tyskiej bramce, a boks gości eksplodował z radości. Marek Tvrdoń tańczył jeszcze na lodzie, kiedy sędziowie oznajmili, że jadą zobaczyć akcję na wideo. Kilkadziesiąt sekund później panowie w czerni pokazali, że gol uznany być nie może. Dla Cracovii nie wszystko było jednak stracone, bo zamiast bramki Pasy dostały rzut karny. Na intymne spotkanie z Johnem Murrayem pojechał Filip Drzewiecki, ale ta randka zakończyła się tak, jak zaplanował to sobie golkiper Tychów. W 118. minucie meczu Szczechura przypomniał sobie, że o ile Murray jest specem od karnych, to on jest ekspertem od dogrywek. GKS prowadził 1:0 w serii.

Czarna magia

W trzecim meczu Cracovia odgryzła się aż miło. Zbiła tyszan okrutnie, ponieważ wygrała na ich lodzie i pojechała przed własną publikę, by wykonać 3/4 zadania. W czwartym meczu musiała stawić czoła nie tylko GKS-owi, który przypomniał sobie, że w sezonie zasadniczym rozgrywał przewagi najlepiej w kraju, ale także dziwnym czarom, które okryły tyską bramkę. Nie stwierdzono dotąd, kto jeszcze chronił tyszan, ale na pewno nie był to sam John Murray. O ile wygrane pojedynki z Mateuszem Bepierszczem trzeba zapisać po stronie bramkarza, o tyle sytuacje Michala Vachovca i Damian Kapicy wytłumaczyć można tylko siłami nadprzyrodzonymi. Fakt, iż temu pierwszemu zabrakło milimetrów, by wbić do bramki krążek, który zaparkował na słupku, wskazuje, że ktoś wyczarował na lodzie jakiegoś patronusa. Ten sam musiał wtrącić się w uderzenie Kapicy, który miał przed sobą pustą bramkę, a w gumę nie trafił czysto.

Ile żyć ma GKS Tychy?

Jeżeli GKS Tychy jest kotem, to po czwartym meczu finałowym zostało mu sześć żyć. To szóste zostało wykorzystane w kolejnym meczu w Krakowie. Zanim do tego doszło Trójkolorowi odnieśli pierwszą wygraną w piątym meczu rywalizacji play off. W poprzednich rundach przegrali u siebie z Automatyką i Podhalem, co powodowało, że za każdym razem przegrywali w seriach 2:3. W samym finale stało się inaczej.

Tychy miały na koncie trzy zwycięstwa i w trzeciej tercji szóstego meczu wynik 2:1. Od zwycięstwa w Krakowie i obrony tytułu, dzieliły ich minuty. Wówczas krążek do bramki Murraya skierował Filip Drzewiecki. Tyski bramkarz oszalał i zdołał przekonać sędziów, by ci powiedzieli: „Sprawdzamy!”. Powtórka wykazała, że napastnik Cracovii strzelił gola łyżwą i bramki nie będzie. Kot wykorzystał następne życie i mając pięć w zapasie, sięgnął po mistrzowski tytuł. Po raz czwarty w historii. Po raz drugi z rzędu. Po raz pierwszy po pokonaniu Cracovii.

Droga do mistrzostwa była dla GKS-u Tychy bardzo wyboista. Kropka. Tyle mogłoby wystarczyć. Rozbudujmy jednak tę tezę o kilka faktów. GKS Tychy przegrywał w ćwierćfinałowej rywalizacji 2:3. GKS Tychy przegrywał w półfinałowej rywalizacji 2:3. GKS Tychy przez 66 minut dogrywki grał z wiszącą nad sobą groźbą odpadnięcia z rywalizacji o złoto. W Nowym Targu od porażki dzielił go jeden strzał, jeden rykoszet, jedno przypadkowe dotknięcie. W Nowym Targu GKS Tychy musiał obronić rzut karny, by pozostać w grze. W finale Cracovii dwukrotnie anulowano bramki. W finale Cracovia nie wykorzystała rzutu karnego na wagę wygranej. W całym play offie w sumie zawieszonych lub kontuzjowanych było siedmiu podstawowych graczy, a Andrej Gusow miewał problem z ułożeniem trzech par obrońców. Teraz ta wyboistość tyskiej drogi wygląda inaczej. Jak więc GKS Tychy, patrząc na wyżej wymienione zdarzenia, sięgnął po mistrzowski tytuł?

Wyjaśniać nie będę. O indywidualnych umiejętnościach tyszan, dyscyplinie taktycznej, robinsonadach Murraya, charakterze zawodników ani słowa. Kto nie oglądał, niech pluje sobie w brodę i cierpi. Przez następny rok.

Statystyki w play offach

  • GKS Tychy zdobył 60 bramek
  • GKS Tychy stracił 42 bramki
  • W I tercjach GKS Tychy zdobył 18 bramek, a stracił 15
  • W II tercjach GKS Tychy zdobył 18 bramek, a stracił 15
  • W III tercjach GKS Tychy zdobył 21 bramek, a stracił 10
  • W dogrywkach GKS Tychy zdobył 3 bramki, a stracił 2
  • Do pustej bramki GKS Tychy strzelał 3 razy
  • W przewagach GKS Tychy zdobył 10 bramek ze skutecznością 11,3% w ćwierćfinale i półfinale oraz 23,5% w finale
  • W osłabieniach GKS Tychy stracił 9 bramek, a strzelił 2. Skuteczność gry w osłabieniach w ćwierćfinale i półfinale wyniosła 83,3%, a w finale 85,8%.
  • W półfinale GKS Tychy oddał 315 celnych strzałów, Podhale strzelało celnie 210 razy
  • W finale GKS Tychy oddał 209 celnych strzałów, Cracovia strzelała celnie 217 razy
  • John Murray bronił w półfinale ze skutecznością na poziomie 92,4%, a w finale zatrzymał 94,5% strzałów

Najlepiej punktujący w play offach (gole+asysty)

  • Filip Komorski – 16 pkt (7+9)
  • Gleb Klimienko – 15 pkt (7+8)
  • Michael Cichy – 14 pkt (5+9)
  • Alex Szczechura – 14 pkt (7+7)
  • Tomas Sykora – 12 pkt (5+4)

Najwięcej minut karnych w play offach

  • Gleb Klimienko – 45 min
  • Michał Kotlorz – 43 min
  • Adam Bagiński – 29 min

Źródło: hokej.net

UDOSTĘPNIJ