Swoją przygodę z lekkoatletyką rozpoczął pod skrzydłami trenera Rafała Marszałka. Na wielkiej scenie po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę podczas Mistrzostw Europy Juniorów w 2007 roku zdobywając tam brązowy medal. Dalej było tylko lepiej. Został multimedalistą i jednym z najbardziej utytułowanych polskich sportowców. W swoim dorobku ma m.in. dwukrotne Mistrzostwo Europy oraz trzykrotny triumf w zawodach tej samej rangi na hali. Dwa razy z rzędu nagradzano go tytułem drugiego najlepszego biegacza globu na dystansie 800 m. Choć wydawać się może, że osiągnął już wszystko, on nadal jest głodny sukcesów i wyznacza sobie kolejne ambitne cele. O drodze do mistrzostwa, przygotowaniach do Igrzysk Olimpijskich oraz blogowaniu opowiedział specjalnie dla RadiaGOL najlepszy polski średniodystansowiec – Adam Kszczot.

W tym roku ze względu na przygotowania do Igrzysk Olimpijskich zrezygnował Pan z udziału w sezonie halowym. Czy oznacza to, że postanowił Pan „rzucić wszystko na jedną kartę”, by powalczyć o jedyny tytuł, którego brakuje w Pana kolekcji?

W pewnym sensie tak, ale głównym powodem był fakt, że przez ostatnich jedenaście lat konsekwentnie startowałem podczas sezonu halowego, który jest szalenie wymagający. W moim odczuciu miesiąc rywalizacji na zamkniętym obiekcie stanowi pod względem obciążenia ciała odpowiednik dwóch i pół miesiąca biegania na zewnątrz. Fizyki nie można oszukać. Dużo mniejsze, dwustumetrowe okrążenie, znacznie ciaśniejsze łuki – to wszystko ma wielopoziomowe znaczenie. Do występów na hali trzeba dostosować technikę biegu, ponieważ zupełnie inaczej układa się ciało na wspomnianych wąskich łukach. Po takich startach bardzo ciężko pracuje się nad powrotem do reżimu treningu ogólnego. Przejście z sezonu halowego na otwarty jest więc dla mnie bardzo trudne i mam wrażenie, że pozostali biegacze mają podobne odczucia. Decyzja o rezygnacji ze startów w Glasgow była podyktowana zdrowym rozsądkiem oraz BHP pracy. Musiałem dać odpocząć mojemu ciału i umysłowi przed kolejnymi zmaganiami.

Na jakim etapie są Pana przygotowania do rywalizacji w Tokio? 

Na chwilę obecną wszystko przebiega bardzo dobrze. Wprowadziliśmy pewne zmiany treningowe, które wydają się być fenomenalne. Aktualnie jestem na zaawansowanym etapie treningu objętościowego. Przebiegam dużą ilość kilometrów i pracuję nad zwiększeniem możliwości siłowych. Jeśli chodzi o jednostki treningowe można powiedzieć, że biegacze mają dosyć różnorodną „garderobę”. Natomiast już niebawem wyjeżdżamy do Maroka, gdzie będziemy powoli szlifowali formę. Przyjdzie czas na założenie kolców i dużo biegania na stadionie. Moje prędkości coraz częściej będą przypominały te startowe, więc zacznie się robić naprawdę poważnie.

To znaczy, że na razie nie zmaga się Pan z żadnymi problemami zdrowotnymi?

Nie, moje zdrowie jest w dobrym stanie. Tegoroczny okres dłuższej przerwy także temu służył. Standardowo regeneracja trwałaby od września do końca października. W tym roku treningi biegowe wznowiłem dopiero w styczniu. Jakiś czas temu miałem problemy z „achillesami”. To była drobna, ale męcząca kontuzja i przez nią nie dokończyłem sezonu. Wszystko ze względu na to, że choć mogłem biegać, uraz uniemożliwiał mi osiąganie odpowiedniego poziomu. Niestety bieganie z bólem nigdy nie pozwala na wykorzystanie 100% swoich możliwości.

A jeśli chodzi o stronę mentalną – ostatnie Igrzyska Olimpijskie nie wiążą się niestety z najlepszymi wspomnieniami. Jaki znajdzie Pan sposób na to, by nie obudziły się demony z Rio?

Nie powiedziałbym, że z tamtymi igrzyskami nie wiążą się pozytywne wspomnienia (śmiech). To był dla mnie dobry rok i dobre przygotowania. Niestety nie udało się powalczyć o najwyższe lokaty. Zająłem dziewiątą pozycję, czyli pierwszą poza finałem, ale z drugiej strony zanotowałem awans o trzy miejsca, w stosunku do igrzysk z 2012 roku. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebym tym razem wszedł do finału i rywalizował o medale. Przygotowania mentalne idą pełną parą. Niedawno, podczas zgrupowania w Portugali konsultowałem się z Janem Blecharzem. Przepracowaliśmy świetną porcję „materiału”. Od wielu lat powtarzam, że przygotowanie mentalne nawet do samego treningu jest bardzo ważne. Oczywiście wyobraźnia czasem płata figle i podpowiada negatywny scenariusz, ale istnieją świetne metody i narzędzia psychologiczne, które pozwalają wypracować właściwe podejście do startów.

W Pana imponującej kolekcji medali brakuje tylko tego olimpijskiego. W Tokio celuje Pan w złoto?

Oczywiście, chyba jak każdy, kto przygotowuje się do igrzysk. Celuję w złoto, w medale, ale wcześniej są etapy, które trzeba po kolei przechodzić. Najpierw pokonuje się kilka rund, żeby wejść do finału, a tam dostajemy ogromną szansę na walkę o medale olimpijskie. Tak, jak mówiłem wprowadziliśmy wyraźnie nakreślone zmiany treningowe, które mają mnie do finałowego biegu w Tokio doprowadzić. Ramowy program ćwiczeń fizycznych i mentalnych jest gotowy. Teraz trzeba go wykonać, kontrolować i ewentualnie na bieżąco korygować.

Wielokrotnie podkreślał Pan, że do mistrzostwa doprowadziła Pana tytaniczna praca i niepokorna dusza. Czy uważa Pan, że bez tych elementów nie można osiągać najwyższych sportowych celów?

Można, ale kiedy jest się młodym zawodnikiem taka bezczelność, nienakładanie na siebie barier pojawiających się w ramach rywalizacji z najlepszymi, pozwala na zdecydowanie łatwiejsze wychodzenie poza schemat komfortu. Dzięki temu możemy samodzielnie kreować rozwój wydarzeń na bieżni. Nie przyznajemy w głowie nikomu prymatu zwycięstwa, więc dajemy sobie szanse na osiąganie bardzo dobrych rezultatów. Jeśli mowa o tytanicznej pracy, to rzeczywiście profesjonalne bieganie jest pod wieloma względami szalenie wymagające. Trzeba nauczyć się osiągać równowagę i wypracować umiejętność fizycznego i psychicznego odpoczynku. W przeciwnym razie nie będziemy w stanie wspomnianej tytanicznej pracy wykonać albo wykonamy ją, ale na niewystarczającym poziomie. Ja sam niejednokrotnie kończę trening na kolanach. Zdarza mi się po nim wymiotować ze zmęczenia. Większość ludzi prawdopodobnie nigdy nie doświadczy podobnego stanu. Jako ciekawostkę wspomnę, że aby doprowadzić organizm do tak skrajnego wyczerpania, które zbuduje nam formę potrzeba około pięciu lat przygotowań. To znaczy, że kiedy młody człowiek zaczyna karierę tak, jak ja w wieku szesnastu lat, musi trochę poczekać, aby wykonać trening, pozwalający mu na awans się do finałów największych międzynarodowych imprez.

Wiele osób pytanych o nazwisko najlepszego biegacza średniodystansowego w historii odpowiada – Adam Kszczot. Nie bez powodu cieszy się Pan przecież mianem „profesora” w swojej dyscyplinie. Kto był dla Pana wzorem, kiedy zaczynał Pan karierę?

Swoje pierwsze profesjonalne treningi zaczynałem w wieku szesnastu lat pod okiem Stanisława Jaszczaka . Od 2012 roku pracuję ze Zbigniewem Królem, ale osobą która pokazała mi, czym jest lekkoatletyka był mój gimnazjalny nauczyciel wychowania fizycznego – Rafał Marszałek. Zawsze wiele czerpałem od ludzi, którzy mnie otaczali. Jeśli mieli oni jakieś cechy, uznawane przeze mnie za wartościowe, starałem się implementować jej u siebie. Na początku kariery byłem oczarowany biegami Pawła Czapiewskiego, czyli naszego pierwszego medalisty Mistrzostw Świata na dystansie 800 metrów. Tytuł profesora zawdzięczam z kolei umiejętnościom taktycznego rozegrania biegu, a także po części wrodzonej, po części wypracowanej zdolności finiszowania. Dzięki niej mogę na ostatnich 200 metrach przesunąć się z ostatniej pozycji na pierwszą.  Poza tym mam za sobą lata doświadczeń. To przecież już 12 lat mojej obecności na lekkoatletycznej scenie.

Czy do biegania trzeba mieć talent albo predyspozycje, czy wystarczy ciężka praca?

Oba te elementy są w przypadku zawodowego biegania istotne, ale nie w takim samym stopniu. Wystarczy wziąć pod uwagę fakt, że wielu biegaczy bardziej od mnie utalentowanych zniknęło jakiś czas temu z lekkoatletyki i aktualnie nie istnieją w polskim sporcie. Moim zdaniem największą rolę odgrywają predyspozycje mentalne. Część niedostatków fizycznych, choć oczywiście nie wszystkie, jesteśmy w stanie zminimalizować poprzez trening. Natomiast praca nad psychiką jest trudniejsza i zwykle wymaga pomocy osób z zewnątrz. Zarówno wielki wysiłek, jak i talent mają kluczowe znaczenie, ale najważniejsze jest zachowanie pomiędzy nimi odpowiedniej proporcji.

Jakie cechy charakteru wykształciły się w Pana osobowości pod wpływem wieloletniego uprawiania sportu? 

Lekkoatletyka podobnie, jak każda inna dyscyplina sportu uczą przede wszystkim systematycznej pracy. Dopiero po wielu miesiącach wysiłków przychodzi nam cieszyć się z pierwszych efektów. Przez dłuższy czas trwa tzw. okres „inkubacji”, po którym forma podlega sprawdzeniu na wielkich turniejach. W środowisku sportowym nabiera się olbrzymiego hartu ducha, bo po drodze jest niełatwo. Trzeba zrozumieć, że niecodziennie jest niedziela, czy Boże Narodzenie. Zamiast tego zmagamy się z lepszymi oraz gorszymi okresami, ale konsekwentna praca i pokora są elementami prowadzącymi nas do celu.

Przed Panem jeszcze wiele wyzwań, ale czy obecnie czuje się Pan jako sportowiec spełniony?

Sportowcy nigdy nie są do końca spełnieni (śmiech). To nasza paskudna cecha, że jesteśmy pod tym względem nienasyceni. Mam jeszcze naprawdę wiele do pokazania. Nie mówię tutaj o udowadnianiu czegokolwiek, ponieważ to już wielokrotnie zrobiłem i znam swoją wartość. Jednocześnie chciałbym jeszcze dużo w sporcie zdziałać i po prostu biegać!

Czy w przyszłości widzi Pan siebie w roli trenera? 

Szczerze mówiąc nie do końca (śmiech). To trudna rola i oznacza kolejne lata rozłąki z rodziną, dlatego niekoniecznie o tym myślę. Poza tym trenowanie jest długotrwałym, często niewdzięcznym zadaniem, choć pozwala na zbudowanie z zawodnikiem szczególnego rodzaju więzi. Oczywiście chętnie dzielę się swoją wiedzą, ponieważ chciałbym żeby inni mogli czerpać inspirację z tego, co przez lata zaobserwowałem i wypracowałem. Robię to przy pomocy swojej działalności internetowej – na blogu i You Tubie. Mój wkład w rozwój lekkoatletyki i młodych zdolnych ludzi przybiera właśnie taką formę. Mam kilka ciekawych pomysłów na życie po zakończeniu kariery. Dotyczą one między innymi szeroko pojętego rozwoju osobistego.

Wspomniał Pan o blogu i działalności internetowej. Nie wszyscy znają Pana od tej strony. Jak rozpoczęła się ta przygoda?

Coraz więcej osób poznaje mnie w takiej właśnie roli, ale rzeczywiście ten projekt ruszył stosunkowo niedawno. Wszystko zaczęło się od przeprowadzenia kilku mów motywacyjnych dla dzieciaków w szkołach. Spotkały się one z bardzo pozytywnym odbiorem. Potem postanowiłem przenieść swoje umiejętności na pole biznesowe. Zacząłem wygłaszać przemowy i wykłady dla przedsiębiorstw, które mogą zamówić u mnie taką usługę. Kolejną gałęzią działalności internetowej jest właśnie blog.

Czy swoje wpisy kieruje Pan wyłącznie do pasjonatów biegania, czy osoby spoza tego kręgu także powinny się nimi zainteresować?

Na blogu zamieszczam rady i spostrzeżenia, które mogą być cenne dla każdego czytelnika. W życiu osób zawodowo uprawiających sport, amatorów, a także ludzi niezwiązanych z żadną dyscypliną istnieje bardzo dużo wspólnych elementów. Odnoszę się do nich w moich tekstach, poruszając często zagadnienia dotyczące psychologii i sfery mentalnej człowieka. Czytelnik może z łatwością przenieść te spostrzeżenia  na płaszczyznę własnego życia. Do takich wpisów należą m.in.: „To prawda, że ambitni mogą więcej” albo „Ambitni też marnują czas”. Oczywiście piszę także na tematy czysto sportowe, próbując przekazać czytelnikom pewnego rodzaju autorską „ideologię treningową”, która doprowadziła mnie w karierze do wielu pięknych chwil.

Przywołał Pan swój wpis na temat ambicji. Z jego pełnowymiarową treścią można zapoznać się na Pana stronie, ale czy mógłby Pan nakreślić co złego dzieje się w głowie ludzi, których cele są przesadnie wygórowane?

Cele, co do zasady muszą być wygórowane, ale podczas ich realizacji popełniamy często podstawowe błędy. Takie zjawisko szczególnie dobrze widać na przykładzie postanowień noworocznych. Wielu ludzie kupuje wtedy karnet na siłownię i od razu nakłada na siebie reżim np. trzech treningów w tygodniu. Dopiero kiedy zdamy sobie sprawę z tego, że przez ostatnie 4-5 lat leniuchowaliśmy, a grawitacja stała się absolutnie zakrzywiona i przyciąga nasze pośladki do kanapy (śmiech) zrozumiemy, że to za dużo na początek. Trzeba mierzyć siły na zamiary i konsekwentnie planować zwiększanie obciążeń. Supermanem, czy tytanem treningowym nie można zostać natychmiast. Wielu ludzi próbuje poprzez regularną aktywność fizyczną pozbyć się kilku kilogramów albo znaleźć odskocznię od pracy. Niedostosowanie reżimu treningowego do możliwości organizmu powoduje jednak, że łatwo się zniechęcamy i oddalamy od celu. Musimy dbać o to, by wizja tego do czego dążymy nie przysłaniała nam radości z procesu realizacji planu.

Podsumowując naszą rozmowę, jaki jest przepis na sukces prosto od „profesora” Adama Kszczota?

Zakładać sobie jasne, wyraźnie określone cele i dążyć do nich po dobrze zaplanowanej ścieżce. Żaden plan nie jest idealny i na pewno pojawi się wiele trudności, ale dzięki nim nasza droga jest szalenie ciekawa.

Fot. Łukasz Szelag/REPORTER European Athletics Championships 2018

UDOSTĘPNIJ
Avatar
Redaktor Radia Gol zajmująca się głównie tematami związanymi z tenisem i siatkówką. Niereformowalna fanka Rogera Federera ze słabością do gorzkiej czekolady. Na co dzień studiuje prawo w Poznaniu. Od zakupów woli mecze siatkarskiej reprezentacji, a w wolnych chwilach myśli o smaku wimbledonowskich truskawek.